Jesień 2004 roku. Stadion warszawskiej Polonii. To tam po raz pierwszy pojawiłam się na treningu. To właśnie tam przez następne lata szukałam swojego miejsca w sporcie. Konsekwentnie łamałam kolejne bariery, doświadczałam niewyobrażalnego i na końcu tej drogi odnalazłam siebie samą.
Droga do miejsca, w którym dziś jestem, wiodła przez kręte ścieżki. Przez różne dystanse (spróbowałam swoich sił na 100, 200, 300 i 400 m), a także mniejsze i większe osiągnięcia. To też droga, w której zaakceptowałam swoją chorobę. Schorzenie, które systematycznie w sytuacjach dużego stresu i obciążenia dla organizmu, dawało o sobie znać, pozbawiając mnie m.in. włosów. Na początku sportowej kariery, dla młodej dziewczyny, było to ogromne obciążenie nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Z perspektywy czasu wiem, że łatwo było wtedy podjąć decyzję o rezygnacji z marzeń o sporcie i medalach, tylko po to, by mieć nadzieję na łagodniejszy przebieg choroby. Na szczęście mocno wierzyłam w to, że trzeba wykorzystywać wszystkie możliwości. Otworzyć każde drzwi. Skorzystać z każdej szansy i co najważniejsze - nie poddawać się. Poszukiwać rozwiązań i pomysłów, by jednocześnie trenować i złagodzić przebieg choroby. Odpowiedzią na moje potrzeby okazało się holistyczne podejście.